top of page

Ballady o miłości i autotune – gdzie się podziała liryka w muzyce?

  • Zdjęcie autora: Jacek Zamecki
    Jacek Zamecki
  • 11 sty
  • 2 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 22 sty


Robot w studio nagrań

Przyjrzyjmy się współczesnym balladom o miłości. Tym wielkim dziełom sztuki, które niegdyś poruszały dusze, rozdzierały serca i sprawiały, że ludzie rzucali talerze o ściany w afekcie nieszczęśliwego zakochania. Czy ktoś jeszcze pamięta czasy, gdy słowa piosenki miały znaczenie? Gdy tekst był niczym wiersz – pełen metafor, subtelności i emocji, które trafiały prosto w serce? Współczesna liryka – jeśli można to tak nazwać – jest jak fast food: szybko, łatwo, bez wartości odżywczych i z obowiązkowym autotune'em jako keczupem. Smacznego!


Miłość w czasach emotikonów


Kiedyś śpiewano o miłości w sposób, który był niemal święty. "Yesterday" Beatlesów, "Unchained Melody" Righteous Brothers czy "Nothing Else Matters" Metalliki – to były hymny uczuć. A dziś? "Ona by tak chciała być z tobą, tańczyć przytulać cię całą noc". Liryczna głębia? Prawie jak kałuża po letnim deszczu. Ale czy to wina artystów, czy może nas, słuchaczy, którzy klikają "like" pod tymi dziełami? Przecież teksty są teraz dostosowane do epoki – czasu TikToka i Instagrama, gdzie cała narracja musi zmieścić się w kilkunastu sekundach i być okraszona odpowiednią ilością emoji.


Autotune – nowy anioł stróż wokalistów


Współczesna muzyka to dziwny eksperyment. Wokalista, który śpiewa czysto? Po co, skoro wszystko można poprawić? Autotune, magiczna wtyczka, która przekształca fałsz w "sztukę". Kiedyś, aby wzruszać ludzi, trzeba było mieć talent, a dziś wystarczy komputer i gotowość do pozowania na Instagramie. Nawet gdyby śpiewał robot kuchenny, z odpowiednim autotune'em brzmiałby jak potencjalny laureat Grammy.


Ale nie zrozumcie mnie źle. Autotune sam w sobie nie jest wrogiem. To narzędzie, które w rękach dobrego producenta może być jak pędzle w rękach Moneta. Problem pojawia się wtedy, gdy autotune staje się nie tylko narzędziem, ale całym obrazem. Zamiast odczuwać, słuchacz zostaje brutalnie uderzony w twarz sterylną perfekcją.


Producent – artysta w cieniu


Prawdziwi bohaterowie współczesnej muzyki nie śpiewają ani nie grają na instrumentach. Siedzą w zaciemnionych studiach, otoczeni monitorami, konsolami i kubkami po kawie. To producenci, którzy z chaosu tworzą porządek. To oni sprawiają, że wokalista, który brzmi jak wymęczony pitbul, zamienia się w gwiazdę popu. Problem polega na tym, że ich nazwiska rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. Nikt nie pisze: "Nowy przebój był możliwy dzięki geniuszowi producenta X". A przecież to właśnie oni są alchemikami naszych czasów, zamieniającymi wokalne ołowiane próby w muzyczne "złoto".


Ballada o niespełnionej nadziei


I tak oto mamy ballady o miłości bez miłości, o głębi zaledwie powierzchownej. Teksty przypominają wiadomości tekstowe: szybkie, nieskomplikowane, zapomniane po sekundzie. Nawet emocje zostały zaprogramowane, podrasowane i uproszczone. Ale czy naprawdę wszystko jest stracone?


Wśród głębi popowych refrenów czasem znajdziemy perełki. Artystów, którzy jeszcze wierzą w siłę opowieści, metafory i prawdziwego brzmienia. I producentów, którzy zamiast ukrywać błędy, podkreślają autentyczność. Może to oni przywrócą nam wiarę w liryczną muzykę? Albo przynajmniej sprawią, że za kilka dekad nikt nie będzie się wstydził cytować tekstów ze swojej młodości.


Na zakończenie


Czy istnieje szansa na odrodzenie liryki w muzyce? Może powinniśmy odwrócić wzrok od ekranów, zdjąć słuchawki z naładowanym do granic autotune'em i wsłuchać się w dźwięki świata? A może wystarczy po prostu dać więcej miejsca producentom – tym prawdziwym artystom w cieniu – by pokazali, co potrafią, gdy da się im trochę swobody i prawdziwego talentu do obróbki dźwięku.


Liryka nie zginęła. Tylko się zgubiła w technologicznym zgiełku. Czas, by znów ją odnaleźć.

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page